English French German Italian Norwegian Polish

Zapraszamy do pisania wspomnień - życiorysów

Sty 11, 2024 Hit: 723
Zapraszamy do pisania wspomnień - życiorysów

Zapraszamy wszystkie chętne osoby do napisania swoich wspomnień, życiorysów dotyczących życia w naszej parafii oraz wydarzeń z życia własnego, sąsiadów, znajomych.

Można sięgnąć również do przekazów dotyczących czasów wcześniejszych, które znamy tylko z opowieści rodziców, dziadków i bliskich.

Wato uwiecznić historię ludzi z naszego regionu w oparciu o wyjątkowe życiorysy i wspomnienia naszych mieszkańców.

 

Serdecznie zapraszam do współpracy, po zebraniu wystarczającej ilości materiału ksiądz proboszcz planuje wydać książkę.

Wszystkie prace można przesłać na adres e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub bezpośrednio dostarczyć do naszej parafii.

 

Na wzór zamieszczamy kilka wspomnień zamieszczonych w książce „Zagubiony porządek i rytm” – Wspomnienia mieszkańców Sołectwa Wysoka i Iwiec.

 

Wioska drwali nad rzeką Czerwonką

Urodziłam się w 1948 roku i mieszkałam wraz z rodzicami i rodzeństwem. Do Chojnic było 16 kilometrów, mieszkaliśmy 2 km od jeziora, nad rzeką Czerwonką. Ponieważ pierwsza żona mojego taty szybko zmarła, ożenił się po raz drugi. Tą drugą żoną była moja mama. Z pierwszego małżeństwa też miał trzy córki. Dzieciństwo wspominam bardzo dobrze. Starsze siostry prędzej ode mnie wyprowadziły się z domu. My młodsze musieliśmy rodzicom pomagać. Mieli oni ziemię w dzierżawie. Ojciec pracował jako drwal w lesie a mama zajmowała się domem, trochę szyciem i gospodarstwem, w którym hodowaliśmy krowy. Gdy miałam 8-9 lat musiałam wypasać krowy, a w sezonie letnim brałam koszyk i podczas wypasu bydła zbierałam runo leśne, głównie jagody i grzyby. W Kopemicy mieszkało 18 rodzin, była to typowa osada drwali, pracowników wyrabiających drzewo w lesie. Ja sama też w wieku 14-15 lat chodziłam do lasu sadzić drzewa. Starsi mężczyźni pracowali koszturami, my młodzi natomiast sadziliśmy sadzonki, z tego oczywiście był jakiś zarobek. Dobrze wspominam zimy. Miałyśmy takie drewniane korki i na nich zjeżdżałyśmy z okolicznych pagórków. Prąd do naszej wioski dotarł w lipcu 1968 roku i wtedy trochę życie stało się lepsze.

W 1966 roku wyszłam za mąż za Leona Kuehna, który pochodził z miejscowości Rolbik nad Zbrzycą, parafia Leśno w gminie Brusy na Kaszubach. Do Wierzchlasu sprowadziliśmy się wraz z mężem 21 stycznia 1981 roku. Wcześniej mieszkaliśmy w miejscowości Kopemica z drugiej strony jeziora Charzykowskiego. Mamy czworo dzieci. Trójka urodziła się jeszcze Kopemicy, najmłodszy, Damian już tu w Wierzchlesie. Do Wierzchlasu sprowadziliśmy się ponieważ mąż znalazł pracę w nadleśnictwie Zamrzenica jako leśniczy ds. lasów prywatnych. Hodowaliśmy byki, krowy, świnie, mieliśmy też swój drób. Mieliśmy dwa komarki i dzięki nim łatwiej było nam się przemieszczać. Obecnie jestem babcią 9 wnuków i mam też 3 prawnuków.

Z opowiadań starszych osób wiem, że przed wojną w Wierzchlesie było więcej zabudowań. Jeden dom stał w miejscu gdzie obecnie jest parking dla gości przyjeżdżających odwiedzić rezerwat Cisów Staropolskich im. Leona Wyczółkowskiego. W latach 80tych po rezerwacie wycieczki oprowadzała Maria Puchowski z d. Senska. Potem przez jakiś czas przewodnikiem był mój mąż, następnie przez krótki okres jedna z moich córek - Elżbieta, a następnie przez dość długi czas Ewa Żmudzka. Mąż zmarł w 2011 r. mając 76 lat, pochowany jest w Brusach. Jako ciekawostkę powiem, że Wierzchlas był nadleśnictwem do pierwszej połowy lat 70tych. Nadleśniczym był wówczas Jan Wenda, ojciec późniejszego długoletniego nadleśniczego nadleśnictwa Zamrzenica Adama Wendy.

 

Ojciec - żołnierz AK

Urodziłem się w roku 1948 na Lubelszczyźnie, w powiecie kraśnickim. Z tych wczesnych lat młodości utkwiły mi w pamięci srogie zimy i wiszące w izbie hasło pod obrazem św. Rodziny „Bóg, Honor, Ojczyzna”, a poniżej jeszcze mały napis: WiN (skrót od: Wolność i Niepodległość). Mając 7-8 lat przeprowadziliśmy się na Pomorze, nie do końca z własnej woli. Otóż mój ojciec Józef jako działacz antykomunistyczny, były AKowiec, nie mógł się pogodzić z zaistniałą po II wojnie światowej sytuacją w Polsce stąd uciekał. Najpierw przed NKWD, dlatego zaraz po wojnie w 1946 roku rodzice zamieszkali w okolicach Serocka. Ojciec jako sierżant AK, były dowódca oddziału słysząc o różnych przeciekach, zmieniał miejsca pobytu. W okolicach Serocka spędzili około dwóch lat. W 1948 roku przenieśli się ponownie na południowy-wschód, tym razem do rodziny w Lubelskie, gdzie przyszedłem na świat ponieważ tu UB zaczęło ścigać tych wszystkich działaczy, którzy w Borach Tucholskich i na Pomorzu działali więc uznali, że na Lubelszczyźnie być może będą bardziej bezpieczni. Tam się wybudowali, ale na 2 hektarach ciężko było wyżyć. Czy ojciec wspominał dawne czasy? Tak, ale troska o bezpieczeństwo dzieci i rodziny hamowała go przed opowieściami z okresu partyzantki. Owszem były takie sporadyczne rozmowy, które podsłuchaliśmy, ale zawsze wówczas przestrzegał nas przed rozpowiadaniem tego komukolwiek.

Ponieważ całą rodziną matki mieszkała w Bydgoszczy to po 1956 roku, przeprowadziliśmy się do tego właśnie miasta. W 1957 roku rodzice kupili w Koronowie dom (mieszkanie) i tak już trochę rodzice spokojniej zaczęli myśleć, że to jest już ich dom i miejsce. Ja w 1964 roku przeprowadziłem się do Bydgoszczy, gdzie spędziłem następne 35 lat. Jak trafiliśmy z żoną do Wysokiej. Znajomi z Cekcyna wskazali nam, że ten dom, w którym obecnie mieszkam, jest na sprzedaż. I tak w 1996 roku znaleźliśmy się w tej miejscowości. Przez pierwsze 4 lata był to dom, do którego przyjeżdżaliśmy tylko na weekendy. Ale to okazało się tym miejscem, którego szukaliśmy przez całe życie. Miasto nie jest moim naturalnym środowiskiem.

Po wojnie ojciec był działaczem społecznym, przez jakiś czas szefował straży pożarnej, był też sołtysem w Boiskach Starych, wiosce na Lubelszczyźnie. Ostatecznie ojciec zmarł w 1976 roku, ale do więzienia nigdy nie trafił, nigdy się też nie ujawnił.

 

Parowozy - moja pasja

Pochodzę z Zarośla, przyszedłem na świat w 1954 roku. W Zaroślu mieszkałem przez 27 lat. Następnie, gdy się ożeniłem, przeprowadziliśmy się do Starego Wierzchucina, gdzie mieszkaliśmy 28 lat. Od 10 lat mieszkamy w Wierzchucinie. Miałem pięcioro rodzeństwa, cztery siostry i jednego brata. Całe życie pracowałem na kolei w Zakładzie Taboru w Bydgoszczy. Pierwotnie nazywało się to Lokomotywownia, a potem przekształcono to w Zakład Taboru. Pracowaliśmy na 12-sto godzinne zmiany. Jeśli przypuśćmy dziś miałem 12-godzinną dniówkę, to jutro 12-godzinną nockę, a potem dwa dni wolne. Byłem ślusarzem, pracowałem przy parowozach. Do Bydgoszczy dojeżdżałem dokładnie 38 lat. Naprawialiśmy parowozy typu: PT, PM, TY2, OLK. Największe były PT następne PM, pozostałe były mniejsze. Głównie wymienialiśmy panewki, klocki hamulcowe i inne części, które ulegały zużyciu. Cały czas było coś do roboty. Parowozy naprawialiśmy do wczesnych lat 90-tych. Stopniowo bowiem, już od lat 80tych, były wprowadzane spalinówki. Wielokrotnie byłem świadkiem jak takie parowozy „dobierały” wodę na stacji kolejowej w Wierzchucinie. Nie posiadały one wskaźników, więc dopiero gdy woda zaczęła się przelewać w zbiorniku parowozu, to obsługa zamykała dopływ wody z żurawia. To są wesołe wspomnienia z tamtych lat, z chęcią człowiek do pracy jechał. A w pociągu często umilaliśmy sobie czas podróży grą w karty. Najczęściej w Baśkę. Mieliśmy stałą, czteroosobową ekipę, ale jeśli niekiedy któregoś z nas zabrakło, dobieraliśmy spośród pasażerów. Bywało, że i grało się na stojąco jeśli nie było miejsca do siedzenia. A ludzi pociągami jeździło naprawdę sporo. Mniej pociągów było, ale były pełne. Z Bydgoszczy do Tucholi przyjeżdżał pełen pociąg i to wszystko piętrusy jechały. A Chojnice w pewnym okresie tzw. „klatki” wprowadziły. Były to stare, małe wagony, do których wchodziło się od szczytu, a w środku siedziało się na drewnianych ławkach. Z jednej strony wagonu, obok ubikacji była też metalowa koza czyli piecyk inaczej jeszcze mówiąc żelaźniak, w którym się paliło, aby było w zimie ciepło w wagonie. Jak konduktorka jakaś przechodziła to dorzucała do żelaźniaka, nie wszystkie oczywiście były tak skrupulatne. Jak Leosia taka z Chojnic jeździła to porządek był w pociągu, że szkoda gadać. W żelaźniakach paliło się węglem.

W Starym Wierzchucinie była bocznica od strony jeziora, którą jeszcze sam pamiętam. Od świętej pamięci Muziołowej wiem, że pod koniec II wojny światowej przyjeżdżały tam transporty z rakietami V2. P: ich rozładowaniu Niemcy przewozili leśną drogą rakiety ze Starego Werzchucina w stronę Suchomia, dokładnie tam gdzie idzie teraz czerwony szlak turystyczny. Starzy ludzie opowiadali, że w jeziorze jedna z rakiet jest zatopiona. Były nawet podejmowane próby jej odnalezienia przez wojsko i płetwonurków, ale za dużo jest tam mułu. Za :: jakie szczupaki w tym jeziorze kiedyś były! Teraz nie ma tam już prawie wcale wody. Lustro wody opadło niemal zupełnie.

 

Niezwykłe losy mojej babki i matki podczas II wojny światowej

Urodziłam się w 1960 roku w Wysokiej w domu, w którym mieszkam do tej pory. W tym domu mieszkała moja babka Marianna Witkowska urodzona w 1896 roku. Po wybuchu II wojny światowej Niemcy wywieźli całą rodzinę czyli moją babkę i dziewięcioro, z jej szesnaściorga, dzieci do łagru w Potulicach. Trzech jej synów, a zarazem braci mojej mamy, tam właśnie zmarło. Moja mama, urodzona w 1932 roku była najmłodsza z rodzeństwa, miała 7 lat jak zaczęła się wojna również trafiła do Potulic.

Do szkoły podstawowej, tak jak wszystkie dzieci z Wysokiej, chodziłam do Iwca. W latach 1988-1990 pracowałam w klubokawiarni A Wysokiej, a potem przeszłam do pracy w sklepie. Zarówno klubo- kawiarnia jak i sklep należały do GSu w Cekcynie. Klubokawiarnia była otwarta dwie godziny przedpołudniem i wówczas trzeba było w piecu napalić i potem kilka godzin wieczorem. Głównie przychodziła tam młodzież, był kolorowy telewizor, niektórzy grali w szachy, warcaby, w karty. Mam dwie siostry i dwie córki.

Moi rodzice mieli przeszło 10 hektarów ziemi. Jak na tamte czasy to było dużo. Ojciec miał na imię Bronisław. Pracował na tartaku w Wierzchucinie. Po ośmiogodzinnej zmianie, wracał do domu i szedł jeszcze z koniem na pole lub wykonywał inne prace w gospodarstwie. Było co oprzątać bo prócz konia mieliśmy trzy krowy, świnie, owce, to była spora gospodarka. Ojciec zginął w wypadku samochodowym na zakręcie między Cekcynem a Cekcynkiem w 1981 roku, 3 dni przed moim ślubem. W sobotę przedpołudniem odbył się pogrzeb, a popołudniu pojechaliśmy wziąć ślub i było po weselu.

 

Ojciec w Wehrmachcie

Urodziłam się w 1943 roku na Żuławach, 8 km od Sztutowa. Mój ojciec urodzony w Staniszewie w powiecie kartuskim i moja matka, która pochodziła z Mukrza, na początku II wojny światowej pracowali u Niemca. Ojciec był szwajerem czyli doił krowy a mama też pracowała w tym samym gospodarstwie i tak się tam poznali. Potem się ożenili, na świat w 1942 roku przyszedł najpierw mój brat Zygmunt, a po roku ja. Gdzieś około roku 1943 ojciec jako Kaszub, został wcielony do Wehrmachtu. Był na froncie wschodnim, służył w Armii Północ. Jako że był wysoki i silny, otrzymał ręczny karabin maszynowy (najprawdopodobniej MG 34 lub MG 42 - przyp. B.P). Opowiadał, że doszli na jakieś rozległe, ogromne mokradła gdzieś pod Leningradem. Te bagna zatrzymały ich pochód. Dopiero kiedy przyszły mrozy, wtedy Rosjanie ruszyli na nich. Było ich tak wielu, że przygłuszyli ich swoją liczbą. Często przywoływał w pamięci siarczyste mrozy i nieprzebrane

rzesze atakujących ich pozycje Rosjan. Ojciec został ranny w piętę. Ranni żołnierze zostali ewakuowani przez Prusy Wschodnie na Pomorze Gdańskie. Z Gdańska przetransportowano ich statkiem do Belgii. Tam umieszczony został w szpitalu i z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że doczekał wyzwolenia z rąk Brytyjczyków. Żołnierze brytyjscy schwytanych nieprzyjaciół podzielili na trzy grupy: żołnierzy Wehrmachtu, którzy nie byli Niemcami, żołnierzy Wehrmachtu będących Niemcami oraz służących w SS. Rzecz jasna dostał się do pierwszej grupy i zarazem do brytyjskiej niewoli. Po zakończeniu wojny ojciec dostał propozycję wyjechania do Stanów Zjednoczonych, ale że miał już rodzinę, dwójkę dzieci i żonę, postanowił nie wyjeżdżać. Do Polski wrócił z wojny jak miałam już 3 lata, w 1946 roku. Noga przez długi czas nie chciała mu się do końca zagoić, tkwił w niej odłamek, który pewnego razu w końcu sam wyszedł.

Kiedy przeprowadziliśmy się z Kaszub w 1949 roku, to w Wysokiej w tym miejscu były tylko dwa drewniane domy nasz. Witkowskich, w którym teraz mieszka Irena Marusa. Nasz dom był pokryty strzechą i obok części mieszkalnej, w drugiej części tegoż budynku, znajdował się chlew także można było z korytarza przejść do chlewa i tam świnie karmić.

Obiad zawsze był jednogarnkowy czyli zupa, najczęściej krupnik, zagraj czyli kartoflanka, zaklepka z ogórków kiszonych, grochówka, fesolówka, rosół oraz zupkartofel a mięso było tylko w niedzielę. Ziemniaki jadło się z jednej miski.

Pracowałam na tartaku w Wierzchucinie jako pomiarowa, mierzyłam deski i po pięciu latach wzięli mnie do biura. 35 lat na tartaku przepracowałam.

Dobrze wspominam ten okres.

 

Czytany 723 razy
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

POLECAMY

 

Losowe Zdjęcia

Koło Gospodyń

Facebok

Parafia

Polecane Video

OSP Rokity

Wypadek drogowy na
15 czerwca o godzinie 16:33 nasza jednostka została zadysponowana do wypadku drogowego na drodze ...
Pożar budynku
12.05.2024 o godzinie 5.10  nasza jednostka OSP została zadysponowana do palącego się budynku ...
OSP Rokity dołączyła do
Miło nam poinformować że od 1 maja Ochotnicza Straż Pożarna w Rokitach została włączona do ...
Zebranie sprawozdawcze
28 lutego 2024 roku w Sali remizy odbyło się Zebranie sprawozdawcze OSP Rokity. Było to coroczne ...
Nagłe zatrzymanie
W niedzielę 28 stycznia 2024 roku o godzinie 10.36 do naszej jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej ...

Statystyki

DzisiajDzisiaj93
WczorajWczoraj672
W tym tygodniuW tym tygodniu2308
W tym miesiącuW tym miesiącu12554
OgółemOgółem2952942

Ten serwis internetowy korzysta z plików "cookies" (tzw. "ciasteczek") i podobnych technologii. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, zmień ustawienia swojej przeglądarki. Brak zmiany ustawień oznacza zgodę na zapisywanie plików cookies na Twoim dysku To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our privacy policy.

  I accept cookies from this site.
EU Cookie Directive plugin by www.channeldigital.co.uk